Jestem wielką miłośniczką seriali post-apokaliptycznych (kilka fajnych opisałam tutaj klik). Nie mogę się nadziwić do czego ludzie mogą się posunąć, aby przeżyć. Nie mogę pojąć, jak silny i pomysłowy jest człowiek w obliczu takich ekstremalnych wyzwań. Sama często mam przerażające sny o końcu świata i budzę się zlana potem. Potem drżę ze strachu, że gdyby przyszło mi żyć w takim świecie po zagładzie nuklearnej, to ja w ogóle nie jestem na to przygotowana. Ja nawet średnio byłam przygotowana na jeden wieczór bez prądu.
Jakiś czas temu jak po Polsce hulał sławny orkan i w naszej okolicy nagle zgasły wszystkie światła. Wpadłam w lekką panikę. Szukając świec i zapałek zderzyłam się z pędzącym Leonem, który wrzeszcząc „MAMA NIC NIE WIDZĘ, OŚLEPŁEM!” biegał bez celu . O mało nie zrzuciłam półki w spiżarni dokopując się do latarki mając uczepionego do nogi ryczącego Leona z siniakiem na czole. Antek prawie dostał zawału, bo wi-fi umarło i na tablecie zostało mu tylko 5% baterii. Na szczęście w domu był mąż, który jakoś opanował sytuację.
W naszym codziennym wygodnym życiu, gdzie bieżącej wody i prądu mamy pod dostatkiem zapominamy, że czasem może tego zabraknąć. Lepiej przygotować sobie jakiś awaryjny zestaw i trzymać go w jednym niezmiennym miejscu, aby bez paniki odszukać potrzebne rzeczy.
Mój zestaw awaryjny:
- bańka wody (braki wody występują w naszych okolicach dość często)
- pudełko ze świecami, zapałkami i latarką ( u mnie znajduję się w szufladzie „na wszystko i na nic”)
- baterie
- naładowany power bank (telefon w awaryjnych sytuacjach jest niezbędny i może posłużyć jako latarka, a rozładowany do niczego nam się nie przyda)
- żarówki zapasowe